Początkowo inspekcja pracy obejmowała swym zasięgiem ziemie byłej Kongresówki i województwo białostockie. W kolejnych latach przejmowała ziemie byłego zaboru pruskiego, austriackiego i rosyjskiego, gdzie w pierwszych latach wolnej Polski ciągle obowiązywały regulacje narzucone przez byłych okupantów.
Przy braku jednolitych przepisów prawnych, inspektorzy podczas rozwiązywania sporów niejednokrotnie doprowadzali do zawarcia umowy pomiędzy załogą a pracodawcą. Takie umowy zawierały liczne regulacje dotyczące urlopów, pracy kobiet i dzieci. Przy ich negocjacji niebagatelne znaczenie miała wiedza, doświadczenie i opanowanie inspektorów pracy, którzy musieli najpierw przekonać obie strony do ustępstw, aby następnie rozwiązać spór między nimi.
Wielu przedsiębiorców, szczególnie tych prowadzących małe firmy, niechętnie jednak siadało do stołu negocjacyjnego. Nawet, gdy zgodzili się na podpisanie ugody z załogą, po powrocie do pracy bywało, że zwalniali wcześniejszych negocjatorów. Zła sytuacja gospodarcza w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości powodowała, że pracownicy w obawie o utratę zatrudnienia niechętnie ujawniali przypadki przekroczenia przepisów przez przedsiębiorców zarówno dotyczące ich ochrony, ograniczeń co do czasu pracy, jak też zaniżania czy niewypłacania im wynagrodzeń.
Inspektorzy pracy uczestniczyli też w niezwykle istotnym społecznie urzędowym obliczaniu ustawowej podwyżki wynagrodzeń robotników o wskaźnik inflacji i dodatkowy wskaźnik wzrostu kosztów utrzymania. Ta procedura co roku była powodem protestów robotników, dzięki czemu udawało im się wywalczyć nie tylko podwyżki, ale także pewne przywileje. Druga połowa lat dwudziestych upłynęła z tego powodu na corocznych wiosennych strajkach robotników domagających się podwyżek ustalanych centralnie przez ministerstwo pracy, czy też komisje rozjemcze lub arbitrażowe, które pomagały w rozstrzyganiu takich sporów. Prym w tych protestach wiedli górnicy, hutnicy i pracownicy przemysłu metalurgicznego.
Najwięcej kłopotów w negocjacjach mieli inspektorzy pracy w zakładach użyteczności publicznej. Do tego stopnia, że początkowo rozmowy między władzami rządowymi i miejskimi a pracownikami były prowadzone przez głównych inspektorów pracy, najpierw Franciszka Sokala, a następnie Mariana Klotta. To wtedy Związek Zawodowy Pracowników Komunalnych wywalczył prawo do wyrażania zgody na zwolnienia pracowników i najmowanie nowych do pracy.
O powadze tych protestów niech świadczy historia jednego z takich sporów, rozgrywającego się w okresie wojny bolszewickiej, który na kilka dni zablokował stolicę, działające w niej instytucje rządowe i przedsiębiorstwa prywatne. Zaczęło się od lokalnego zatargu w jednej z warszawskich fabryk metalowych, który szybko przerodził się w paraliż wszystkich firm w tej branży. Na znak solidarności do metalowców przyłączyły się zakłady użyteczności publicznej: stołeczna elektrownia, gazownia i tramwaje. Po tym, jak miasto zostało unieruchomione brakiem prądu i komunikacji, inspekcja pracy z inspektor Zofią Prauss na czele doprowadziła do spotkania wszystkich zwaśnionych stron. Negocjacje przy świecach w budynku ministerstwa pracy trwały całą noc. Dopiero nad ranem udało się podpisać porozumienie z rządem, a o świcie związkowcy rozwieźli do swoich zakładów pracy informacje o zakończeniu strajku.
Przez całe dwudziestolecie międzywojenne rozjemstwo było istotną częścią działalności inspektorów pracy, z nasileniem tego typu spraw w okresie hiperinflacji w 1923 roku czy kryzysu gospodarczego z 1929 roku i lat następnych. Prawie połowa robotników straciła wtedy pracę, a pozostali zarabiali coraz mniej. Do tego dochodziły prymitywne warunki zatrudnienia i zmuszanie do pracy ponad siły nie tylko mężczyzn, kobiet ale i dzieci, co powodowało liczne i tragiczne w skutkach wypadki przy pracy i lawinowy wzrost stwierdzanych chorób zawodowych.